Powiew lat dziewięćdziesiątych, czyli rąbanka z morałem ~ Recenzja by Kage - Sama

"Powiew lat dziewięćdziesiątych, czyli rąbanka z morałem 

"Xena Wojownicza Księżniczka: Sezon 1"
Mój pierwszy kontakt ze światem "Xeny..." miał miejsce, gdy byłam kilkuletnim berbeciem odwiedzającym pocioctwo, które lubiło mieć włączony telewizor niezależnie od tego, co działo się wokół. A w telewizorze? Kobiety we wdziankach skóropodobnych i bijatyka, bijatyka, bijatyka! Czy potrzeba czegoś więcej dla małej dziewczynki, której życiową ambicją było skopanie wszystkich chłopców w podstawówce? Ano nie. Byłam urzeczona. Do pełnoprawnego oglądania mogłam się jednak zabrać dopiero wiele lat później, podczas zimowania przez okres gimnazjum. Wtedy to uznałam, że należy rozliczyć się z przeszłością i obejrzeć legendę. Znalazłam więc pierwszy odcinek i włączyłam go uradowana, że będę mogła stać się prawdziwą fanką najsłynniejszej heroiny lat dziewięćdziesiątych... Po czym zatrzymałam film po niecałych dwóch minutach zniesmaczona do granic. Potrzeba było ładnych paru lat, ukształtowania gustu i klipów na YouTubie, bym znów włączyła pierwszy odcinek, przebrnęła z bólem pierwsze dwie minuty, potem porażającą epickością czołówkę i czterdzieści minut przeładowanej brutalnością akcji... A potem odcinek drugi. I trzeci. I jeszcze następny.
Sięgając po pierwszy sezon "Xeny..." trzeba bowiem pojąć konwencję, w jakiej powstał ten spin-off "Herkulesa". Pojąć konwencję roku 1995, kiedy to miecze są po to, by uderzać płazem, pięści mają siłę katapult, a dobro zawsze zwycięża nad złem. Niemal każdy odcinek z dwudziestu czterech epizodów przygód wojowniczej księżniczki składa się co najmniej w połowie z choreograficznej walki pomiędzy... Zwykle wszystkimi. Jak na serial fantasy niewiele tu efektów specjalnych, a gdy się już pojawiają, to wywołują pełen politowania uśmiech. Scenografia dorównuje poziomem pojedynkom - kolorowa i widowiskowa, ale bardzo tania. Ale buduje klimat, więc nie kłuje zbytnio po oczach. Do tego śliczne, nowozelandzkie krajobrazy i prosta i powtarzalna, ale miła dla ucha muzyka... Oprawa "Xeny..." nie jest wysokobudżetowa, w końcu nie spodziewano się sukcesu po tej serii, ale ostatecznie daje się znieść niedogodności, gdy da się wciągnąć w... Praktycznie brak fabuły.
Osobiście uważam się za ekspertkę od wojowniczych, samotnych, silnych kobiecych postaci z mroczną przeszłością, które chcą naprawić swe błędy, toteż miałam wobec tytułowej bohaterki i jej towarzyszki wysokie oczekiwania. Miałam nadzieję poznać historię o przypadkowym nawiązaniu znajomości, która z biegiem czasu, po wielu ciężkich próbach ewoluowałaby w przyjaźń, prawdziwą, na śmierć i życie, a potem i dalej... Lol, nope. Oglądając pierwszy odcinek prawie roztrzaskałam sobie czaszkę pukając się w czoło od nagromadzenia nielogiczności. Oto Xena, dawna hersztka bandy zbójeckiej podróżuje do swej rodzinnej wioski poszukując pokoju i odkupienia, ścigana własną złą sławą z czasów wojowania. Na miejscu jednak wszyscy, z matką heroiny na czele, chcą ją zabić za dawne krzywdy. I tu nagle pojawia się Gabrielle, śliczna dziewczyna z ludu z ciągotami do przygód i gadatliwości. Ut tak sobie ratuje ona Xenę (sic) przegadując innych wieśniaków (sic), a następnie upiera się, że porzuci rodzinę i narzeczonego (sic) i pojedzie z wojowniczką, bo dzięki temu czekają ją niesamowite przygody (sic sic sic!). A Xena się zgadza i tak rodzi się przyjaźń. Od razu, po dniu znajomości, krwawa wojowniczka i całkowicie pacyfistyczna pastereczka zostały najlepszymi przyjaciółkami. "Naciągane" to mało powiedziane. Pierwszy odcinek sezonu jest na szczęście zdecydowanie najsłabszy, a im dalej, tym lepiej.
Każdy epizod opowiada nową historię, czasem tylko z nawiązaniem do wcześniejszych przygód. Czasem są to przerobione mity (odcinek "Death in chains" jako parafraza Syzyfa, całkiem zresztą zepsuta zakończeniem historii króla, który nie chciał umrzeć), czasem inne znane motywy (Abraham z odcinka "Altared States"), a czasem zupełnie oryginalne twory (np. genialny "Warrior... Princess"). Ciężko tu mówić o zwartej fabule, właściwie historie wiążą tylko postacie Xeny i Gabrielle, oraz ich rozwijająca się znajomość. Największą zmianę widać właśnie w Gabrielle, która z biegiem czasu z kibica przeradza się w wywijającą kijem towarzyszkę w bitwach wojowniczej księżniczki. Co do reszty... Cóż, ZŁO nie ma ciekawych przedstawicieli, w końcu występują oni tylko w pojedynczych odcinkach, zwykle pod postacią mężczyzn w mrocznych zbrojach i z mieczami. Jedynym wyjątkiem jest Callisto, która, mam wrażenie, jeszcze odegra większą rolę.
Osobny akapit należy poświęcić właśnie postaciom głównych bohaterek, a dokładniej grającym je aktorkom. Lucy Lawless, słynna działaczka Greenpeace'u odtwarzająca tytułową heroinę, spisała się na medal, co widać najlepiej we wspomnianym odcinku "Warrior... Princess", gdzie wcieliła się w dwie postacie o diametralnie różnych charakterach. Kunszt to miało powiedziane, zdanie "No, I'm princess Diana...!" wypowiedziane łamiącym się piskiem okazało się w moim rankingu najzabawniejszym momentem pierwszego sezonu. Renee O'Connor, czyli Gabrielle, dotrzymała kroku koleżance perfekcyjnie odgrywając niemal dziecięcą nieporadność, upór i wiarę w dobro, a jej więzienny dialog z kupcem Salmoneusem w odcinku "The Black Wolf" uplasował się na drugim miejscu w rankingu śmiesznych momentów. No i obie panie pięknie machają pięściami tłukąc wraże łby na lewo i prawo. Wynagradzają tym samym niemal całkowity brak stałych postaci drugoplanowych. Widz po prostu zostaje pochłonięty sympatią do nich. Ba, patrząc na filmik z Xena Conu 2012 (https://www.youtube.com/watch?v=4OOjI66ylFw - to on ostatecznie przekonał mnie do obejrzenia serii) obie aktorki są sympatyczne nawet same w sobie, bez epickiej, serialowej otoczki. Tak, co jak co, ale one się udały. Bez nich "Xena..." nie miałaby szans na sukces.
Wspominając o bohaterkach muszę chyba zahaczyć o kwestię kontrowersyjną, przynajmniej w czasach produkcji serii. Romans. Oczywiście, co kilka odcinków pojawia się jakiś dawny kochanek/dawny przyjaciel/po prostu miły facet, który zdobywa pocałunek którejś z bohaterek, ale każdy, kto obejrzał "The greater good" i "Is there a doctor in the house?" (epizody oceniane przeze mnie najwyżej, bo na obu spłakałam się jak bóbr nawet mimo świadomości, że przecież wszystko będzie dobrze) wie, że jedyną prawdziwą parą będą Xena i Gabrielle. Oba odcinki są pomnikiem talentu pań Lawless i O'Connor, które pokazały klasę godną Oscarów. Należy też nadmienić, że "Is there a doctor in the house?", finałowa część pierwszego sezonu, nie zawiera żadnej walki (dwóch skopanych strażników nie liczę), prócz tej prowadzonej w szpitalu o życie ofiar okolicznej wojny, co czyni go najpoważniejszym i swego rodzaju najdojrzalszym. Godne zakończenie... I godny wstęp do następnych pięciu sezonów.
Ocena nie przychodzi mi łatwo, bo i poziom poszczególnych epizodów jest różny. Tandetne walki, tandetny wystrój, masa nielogiczności i bolesne w oglądaniu efekty specjalne... W ostatecznym rozrachunku liczą się jednak emocje, a te, pobudzone wspomnianymi wyżej odcinkami, nie pozwalają mi napisać czegoś innego, niż
7/10
Z optymizmem sięgam po sezon drugi."

To piszała ja
Kage-Sama


No jak to się dzieje, że mnie, osobie piszącej cokolwiek bądź pseudo wartościowego z rzadka, jeżeli nie bardzo rzadka, dają do zamieszczenia na swoim blogu felietony, po przeczytaniu których mam ochotę rzucić tą robotę i iść spać, bo do nim nauczę się tak pisać miną wieki, a i tak będę tak daleko w polu, że aż mnie się nie chce. No i nie potrafię się tak pięknie rozpisywać. Kage, jak Ty to robisz, co...?

Komentarze

  1. To nie ja, to moja Shauma.
    A tak serio to o takim serialu łatwo się rozpisać. Jestem w połowie 2 odcinka 2 sezonu i czuję, że naprawdę będzie coraz lepiej :3

    OdpowiedzUsuń
  2. "wojowniczych, samotnych, silnych kobiecych postaci z mroczną przeszłością, które chcą naprawić swe błędy"
    Z tego wszystkiego zauważyłem u ciebie tylko to ostatnie. Z rzadka przedostatnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha. Bo Umbra, Kara, Jack, Vengeance i reszta plejady to kij?

      Usuń
    2. Ven miała wyłącznie mroczną przeszłość. Jack była tylko silna i wojownicza. Kara była najbliżej, brakowało jej tylko chęci poprawy. O Umbrze i wsztkich po już nie wspominajmy...

      Usuń
    3. Akurat Umbra najlepiej pasowała do opisu... No poza samotnością... Hm. Wgl jest jakaś postać Kage (nie licząc tych z poza pierwszych 4 planów...), która byłaby serio samotna?

      Usuń
  3. E, jakie poza samotnością? A Vengeance? To, że kleiły się do przypadkiem poznanych osób było całkowicie...
    O...
    Good shot on that one, Xena makers.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm? Czo się stało...?

      Usuń
    2. Rzucałam się do tego, że Xenka i Gab za szybko się zakumplowały, ale patrząc na model Vengeance (Umbrze i Al zajęło dłużej) to właściwie wychodzi na to samo.

      Usuń
    3. Ta... Hm... Tak coś mnie wzięło, że chyba machnę parę szkiców z LV...

      Usuń
    4. <3 w sumie gdzieś mam 2 szkice Ven...

      Usuń

Prześlij komentarz

Witaj! Zapraszam do komentowania ;)

Zobacz też

Dlaczego nie mam autorytetów?

Szacunek - słowo tabu

Top 20 seriali ~ ranking Kage

in memoriam

Ideologia LGBT

Historie z życia wzięte part 2

Alee... Ale wolność słowa!

Jak podawać heroinę - "Xena Wojownicza Księżniczka: Sezon 2"

Córka Czarownic