Miasto 44
I w końcu macie swoją wyczekiwaną recenzję :D <Tum tum tum tum!> Spoiler time!
Zwolnione
tempo. Widać filiżankę przemierzającą kuchnię.
Potem akcja wraca do właściwej prędkości, Stefan (Józef Pawłowski) uchyla się przed
naczyniem, a to roztrzaskuje się o ścianę. Widzimy rozhisteryzowaną matkę
Stefana, wściekłą na syna za to, że idzie w ślady ojca.
Widzimy jej
wściekłość, ból, rozpacz. Dokładnie odwzorowane emocje. Razem z nią wyczuwamy
niebezpieczeństwo. Chcemy uchronić to,
co jest dla nas ważne, ale owo „coś” wymyka nam się z rąk. W jej wypadku był to
syn, który dołączył do Powstańczych Sił Zbrojnych i w ten sposób postawił swoją
przyszłość przed wielkim znakiem zapytania.
Taki właśnie
jest Stefan. Główny bohater Miasta 44. Chce walczyć o swój kraj, o wolność,
pomimo zamartwiającej się o niego matki i małego braciszka. Przynajmniej taki
jest do momentu, w którym zaczyna się prawdziwa walka.
Nic zresztą
dziwnego. Prawdziwe niebezpieczeństwo zmienia każdego. Poznajemy Stefana z
różnych stron. W walce bywa lekkomyślny, nie słucha się rozkazów. Pomimo
udanych akcji nie jest to zachowanie pozytywne i dziwię się, że kary, jakie za
to otrzymał były tak lekkie. Pewnie dlatego, że główny bohater, który ginie w
połowie filmu przestaje być głównym bohaterem. (Hmm… To by było ciekawe…)
Stąd pewnie
też kolejny moment ze zwolnionym tempem , kiedy kule świszczą wokoło, a Stefan
biegnie i biegnie i biegnie… Aż człowiek się zaczyna zastanawiać, kiedy w końcu
dostanie, bo to zaczyna się robić głupie. Idąc chyba na rękę zmęczonemu
mijającym dziesiątki pocisków Stefanem, widzowi, dostał w końcu. Nie umarł
jednak. (Jednak Miasto 44 nie nadaje się na nie fantastyczną wersję Gry o Tron…)
Mniej więcej
od tego momentu rozpoczyna się właściwa akcja filmu, kiedy to ze względu na nie
rokującego najlepiej Stefana, główną bohaterką zostaje Biedronka (grana przez Zofię Wichłacz). Jest to
blondynka, którą poznajemy w scenie, gdy jeszcze przed powstaniem przyjaciele
całą grupą są nad Wisłą i Biedronka uczy się pływać. Z trudem udaje jej się
dotrzeć do łachy piaskowej i tam też zostaje. Na ratunek dziewczynie grupa
wyznacza Stefana. Chłopak musi przyjąć wyzwanie i w ten sposób dociera do
wyspy. Biedronka zakochuje się w nim, jednak bez wzajemności, bowiem Stefan ma
już dziewczynę. (Romanse. Zło. Nie lubię ich L.
Psują akcję.)
Od momentu,
gdy chłopak zostaje ranny, Biedronka stara się zapewnić mu jak najlepszą opiekę
medyczną. Zaprowadziła go do szpitala, a gdy ten został zbombardowany,
przenosiła w kolejne miejsca. Tu ujawnia się nowe oblicze młodego powstańca.
„Stefan – zombie”, jak wielokrotnie został nazywany w gronie osób wspólnie
oglądających ze mną ten film. Stefan prawie w ogóle przestaje mówić, staje się
cieniem samego siebie, a jego reakcje na to co się dzieje widzimy tylko w jego
oczach. Zwykle są bez wyrazu, lub pogrążone w tylko jemu znanym świecie, lecz
czasami zdarzają się sytuacje, kiedy pojawia się w nich charakterystyczny
błysk. Szaleństwo, chęć mordu. Ten epizod w życiu Stefana przypomina mi jedną z
moich postaci, która również momentami ma problemy z uzyskaniem pełnej
świadomości i efekty są bardzo zbliżone. (Tak, tak. Wspominałam już o niej
wcześniej.)
Ogółem
„Stefan – zombie” jest dość dziwną i za razem nudną postacią, która chociaż
dobrze wpasowuje się w filmową rzeczywistość, to jednak z perspektywy widza
działa trochę na niekorzyść. Szczególnie biorąc pod uwagę, że Biedronka również
w tym czasie nie wykazuje się zbytnią błyskotliwością, a przynajmniej jej wzrok
jest przymulony i dziewczyna zachowuje się, jakby nie do końca rozumiała, co
się wokół niej dzieje. Nic zresztą dziwnego, po podobną minę ma właściwie przez
cały film.
Same główne
postacie średnio przypadły mi do gustu, za to, jak pewnie spore grono
nastolatków, ucieszyła mnie duża ilość akcji i efektów specjalnych. Według mnie
muzyka, choć z różnych gatunków była idealnie dobrana do każdej sceny. (Kto tu
się o muzyce wypowiada…? No chyba nie ja…) Samej gry aktorskiej nie chcę
oceniać, ponieważ według mnie była idealna i każdy starał się jak najlepiej
mógł i widać było, że został wykonany kawał dobrej roboty, zarówno za strony
aktorów, jak i reżysera (Jana Komasy).
Reasumując,
grze aktorskiej, muzyce i efektom specjalnym nie mam nic do zarzucenia.
Scenariusz również był dobry, a główni bohaterowie, pomimo tego, że
przekonujący, mi osobiście nie przypadli do gustu. (Nudni byli po prostu...)
To już koniec recenzji, a ja przypominam o ankiecie ;)
Trochę za mało oceny, ale i tak tekst spoko. Zwłaszcza "Stefan-zombie". Aleene tak bardzo... Aż chyba to obejrzę ;) A unikania kul się nie czepiaj, w Matrixie dopiero byś na to narzekała xd
OdpowiedzUsuńOj, to chyba będę musiała obejrzeć :D dla samego narzekania na unikanie pocisków chociażby xd. A dzisiaj oglądaliśmy "300". Eh... Ja się tak nie bawię. Będę musiała chyba to w domu obejrzeć, bo w szkole śmiać się średnio... Trzeba przyznać, że animacja krwi słaba. Albo jest identyczna na każdym ujęciu, albo jej nie ma wogóle. Brawo. :/
UsuńDoceniłabyś ten film jakbyś była na rozszerzu historii... Jest genialny :/
Usuń300 w sensie? Szczrze mówiąc nie mam zielonego pojęcia. Oglądałam tylko wyjęty z kontekstu fragment ze środka, więc ciężko mi ocenić jego walory historyczne, cokolwiek. Jedyne, co widziałam, to przechwałki wodzów i nawalanie się mieczami/włóczniami/co oni tam mieli. Także ten...
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńGłówny bohater ginący w połowie? *Otwiera notes z notatkami na Listopad 2014* Dzięki ci za pomysła
OdpowiedzUsuńProszę :) Szczerze mówiąc autor opowieści z takim bohaterem ma u mnie wielkiego plusa. :D
UsuńA potem ewentualny wydawca decyduje się przeciąć dzieło na pół w miejscu śmierci. I nie ginie już w połowie książki tylko na koniec pierwszego tomu, znając życie. Nie żebym ja coś takiego napisał, nie żebym w ogóle cokolwiek napisał, nie żebym umiał pisać(Śmiem twierdzić że jestem w tym gorszy od ciebie a to sporo. Nawet jesli wszyscy twierdzą inaczej: Ja cholera jasna nie umiem pisać, zostawcie mnie w spokoju!), ale kupowałbym w ciemno coś takiego gdyby kiedykolwiek zostało stworzone i gdyby nie odpowiadała za to Kage.
UsuńHmm... Czyli mam jednego czytelnika, o ile wydam powieść pod własnym imieniem... Spoko statystyka :D
UsuńOj, przestań... Dwóch ;)
UsuńTy się Kage nie martw, imię już mam, nazwisko jeszcze wyczaję i wiem czego unikać jak ognia. A jak się nie uda to wszelkich Alicyj będę unikał. Profilaktycznie.
UsuńTo ja wydam pod pseudonimem!
UsuńAle o pseudonimie to pewnie nie będzie za wiele na ęternetach i w innych bazach danych? Zwłaszcza jak wydasz pod czymś co dociebie pasuje typu "Karolina Zięba"...
Usuń