Czas

Od razu tak tematycznie przepraszam za długie nie pisanie :(, ale miałam wielki nawał roboty związanej z kończącym się semestrem (wciąż mam) i ledwo wyrabiam. No cóż. Żeby Wam jakoś umilić ten zawalony testami okres postaram się pisać przynajmniej raz na tydzień. W tym tygodniu powinna się też pojawić pierwsza recenzja książki. W ankiecie wygrał gatunek fantasy, a że takich książek na mych półkach nie brakuje, to powinnam się wyrobić stosunkowo szybko ;)
Teraz drobna dygresja na wspomniany w temacie temat. Czas. Czas to pojęcie względne. Popatrzmy na przykład na gwiazdy. Miliardy lat świetlnych od nas właśnie powstała sobie gwiazda. Ale sorry. Możesz się gapić całe życie w ten punkt, ale i tak tego nie zobaczysz, bo światło tej gwiazdy dotrze na Ziemię dopiero po owych miliardach lat. Zakładając, że Ziemia wciąż będzie istnieć. Tak optymistycznie. A teraz sytuacja dajmy na to ze średniowiecza. Weźmy takiego rycerza. Koń + kupa żelastwa + biedny człowieczyna, pewnie często z miną "co ja tutaj robię...?" no i teraz załóżmy, że ów rycerzyk ma jakąś swoją lubą, czy inne dziewczę machające mu na pożegnanie jedwabnym materiałem, do wysmarkania nosa w razie kataru. I teraz przyjmijmy, że owa luba siedzi sobie teraz bezpiecznie w jakimś zamku nie-wiadomo-gdzie, a rycerzyk walczy z wiatrakami, wróć ze smokiem/ bandą upitych goblinów lub po prostu koń nogę skręcił i kolega został sam w szczerym polu gdzieś na drugim krańcu Europy. No i zaczyna się problem. Luba się w bezpiecznym zameczku nudzi, a rycerzyk przygody przeżywa! No co to ma być...? Telefon odpada, bo jeszcze nie było elektryczności, no i kto by miał taki długi kabel, żeby przez całą Europę przechodził...? Listu też wysłać nijak, bo adresu nie ma... Tak więc dla dziewczęcia minęło pięć lat, a dla jegomościa ledwo trzy miesiące, a przecież nawet kontynentu nie zmienili... Można się miesiącami rozgadywać o liniowości czasu, czy jego formie spiralowatej, czy jak to fachowo nazwać, ale ja jakoś dzisiaj nie mam weny twórczej. Pozostaje mi tylko stwierdzić, że czas jako wymiar objawił mi się dopiero ostatnio przy okazji omawiania fal na fizyce. Szczerze mówiąc całkiem ciekawe toto.
Wychodzi na to, że każdy ma jakby własny czas. Płynie on szybciej lub wolniej, w zależności od tego, ile mamy zajęć, jak potrafimy się skupić na danej czynności i dwóch tysiącach innych czynników. Ja na przykład przez ostatni tydzień miałam czas na minusie. Oznaczało to mniej więcej tyle, że nie miałam nawet czasu by się wyspać, bo było zbyt dużo obowiązków. No cóż mam nadzieję, że w tym tygodniu będzie lepiej... ;)

Komentarze

  1. Fachowo to się nazywa względność. I za jakiś czas to ty czasu pewno będziesz mieć w nadmiarze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już na to czekam... Bo na razie się nie zanosi :/

      Usuń
  2. 3 raz wrzucam tego samego komenta... Eh... Tekst lepszy niż KDM. Jestę budynię, bo w moim czasie łyżeczka stoi. Łoteva.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nom. Wlekący się czas to pikuś, najgorsza jest szara codzienność... Bez zmian. Bez odmiany. Siwo za oknem i wszędzie ogółem... Tylko ja tak mam?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc mój czas jest na tyle znikomy, że nawet przyglądanie się szarej rzeczywistości byłoby hmm... przyjemne?

      Usuń
  4. To nie jest przyjemne. Nie ma się czemu przyglądać... Dzień za dniem leci monotonnie i nic się nie zmienia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz... U mnie to z każdym dniem narasta ilość nauki. Jakoś tak odwrotnie proporcjonalnie do temperatury... :/

      Usuń
  5. Jak na złość... U mnie też zawał roboty, ale to już część monotonii...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Witaj! Zapraszam do komentowania ;)

Zobacz też

Powiew lat dziewięćdziesiątych, czyli rąbanka z morałem ~ Recenzja by Kage - Sama

Dlaczego nie mam autorytetów?

Szacunek - słowo tabu

Top 20 seriali ~ ranking Kage

in memoriam

Ideologia LGBT

Historie z życia wzięte part 2

Alee... Ale wolność słowa!

Jak podawać heroinę - "Xena Wojownicza Księżniczka: Sezon 2"

Córka Czarownic