Dziewczyna z sąsiedztwa

Tak, jestem molem książkowym ze zwyczajem połykania tworów literackich w całości. Albo przynajmniej w co większym fragmencie. Jednak istnieją lektury, których naraz pochłonąć się po prostu nie da. Do tego gatunku można zaliczyć "Dziewczynę z sąsiedztwa". Na wejściu, jeżeli zerkniemy na tył okładki dostajemy już pewny zestaw danych. Przewijają się hasła takie jak "horror" (To był chyba pierwszy "horror" jaki kiedykolwiek czytałam, ale dobra), "szaleństwo", "szok emocjonalny", Zastanawiałam się, jak to zostanie przedstawione.
Dotychczas po horrory nie sięgałam. W dzieciństwie się ich bałam, później jeżeli czytałam "straszne" książki dla dzieci, nie uznawałam ich za horrory, a takie dla starszego czytelnika długo nie wpadały mi w ręce. Aż do ostatniej wigilii klasowej. Z opisu jednak zrozumiałam, że będzie to kryminał. (Trochę dziwne skoro jak byk pisało, że "HORROR") Trochę się przeliczyłam pod tym względem, ale narzekać nie będę bo książka zdecydowanie spełniła swoją rolę.
Często na okładkach książek pojawia się stwierdzenie "Trzyma w napięciu do ostatniej strony.", tu jednak powinnam powiedzieć "Trzyma w napięciu od pierwszej strony". Ba, od samego jej otworzenia. Nie, żeby coś było w niej przerażającego. Czcionka, wielkość liter? Chyba najbardziej popularna czcionka i jej wielkość wśród tłumaczeń dla młodego czytelnika. Tego raczej się nie spodziewałam. Prędzej stawiałabym na drobny druk z równie małą interlinią, jak wśród książek dla starszego widza.
Na przystawkę dostajemy ośmiostronicowy wstęp zaserwowany przez Stephena Kinga. Nie przeczytałam go jednak, jako, że "Dziewczyna z sąsiedztwa" była pierwszą czytaną przeze mnie powieścią Jacka Ketchuma i chciałam sama przekonać się co do stylu pisania tego autora, a obawiałam się, że wstęp będzie zahaczał o spojlery. Chociażby z gatunku tych co do samej barwy powieści, czego można się po niej spodziewać.
Zabrałam się więc za pierwszy rozdział i już wydawało mi się, że wiem, o czym będzie. Że znam barwę powieści już po pierwszych kilku akapitach. Wystarczyło przeczytać do końca rozdziału, bym zrozumiała swój błąd. Książka miała być  dzieciach.
Mam taki okres, że za tymi małymi szkodnikami nie przepadam, choć za czasów gdy byłam jeszcze w podstawówce, dzieciaki uwielbiałam i pewnie jeszcze mi się odmieni. Powodów jest kilka. Między innymi nie ułożona jeszcze psychika młodego człowieka. Pozbawiona zasad, ścisłych norm, które by ją utrzymywały. Wychowywanie to powolny proces, a o małych dzieciach nie powinno się mówić, że są niewychowane, bo są dopiero na początku tej drogi. Dopiero poznają świat. Uczą się reakcji rodziców na własne zachowanie. Uczą się to wykorzystywać. Do rodziców należy kwestia ujęcia tej ich młodej nie wykształconej jeszcze do końca doświadczeniami psychiki w jakieś ramy. Na tyle giętkie, by pozostawić swobodę poznawania świata, ale na tyle wiążące, by nie dać i wejść sobie i otoczeniu na głowę.
Poznawanie świata przez doświadczenia jest trudne, ale też ekscytujące, stąd często spotykane psucie zabawek by zobaczyć, co mają w środku, czy torturowanie owadów, lub małych zwierzątek. Dlatego boję się dzieci. Dorośli poprzez swoje ramy są przewidywalni. Zawsze wiesz, że gdzieś daleko leżą jakieś granice, znak "stop". U dzieci tego nie ma. Są nieprzewidywalne, a ich "zabawy" wynikają z kreatywnej chęci zabicia nudy.
Dlatego już po kilku stronach kolejnego rozdziału musiałam przerwać i odłożyć książkę. Niby nie było nic strasznego. Ot sielankowa scena. Dwunastolatek łowi raki w pobliskiej rzece, a tu przychodzi nowa, nieznana starsza dziewczyna. Rozmawiają, ona też próbuje łowić raki... co w tym strasznego? Chyba to, że po zapowiedziach z tylu okładki i po poprzednim rozdziale zaczynają mi się pojawiać pewne obrazy. Pytanie tylko kiedy nastąpią?
Wrażenie narastającego napięcia potęgują krótkie rozdziały, pisane lekkim językiem. Kończące się często przemyśleniami chłopca, po których ciężko stwierdzić, jaką podjął decyzję, co mu chodzi po głowie? Przynajmniej ja się gubiłam. Jego niezdecydowanie frustrowało mnie chyba najbardziej. Ale Trzeba to Ketchumowi przyznać. Potrafi grać na emocjach czytelnika niczym lalkarz porusza sznurkami marionetki. Nie mam nic do zarzucenia. (No poza ilością przekleństw wypowiadanych z ust małych chłopców, no ale niech będzie...)
10/10

Aaa. Zapomniałabym. Do ostatniej książki dałam cytat z losowej strony. Do tej też by wypadało:
"Właśnie poczułem to, co czuli inni i dokładnie wiedziałem, dlaczego byli na nią wściekli. Wściekli na Meg. Jakby to wszystko była jej wina, jakby to ona najpierw kazała nam tam wejść, potem wiele obiecała i nic nie dała w zamian. Chociaż wiedziałem, że to irracjonalne i głupie z mojej strony, ja czułem się dokładnie tak samo.
Dziwka, pomyślałem.
A potem poczułem się winny. Bo to było osobiste.
To było o Meg." 
 Hm. Zastanawiam się, jak się odnieść do tego cytatu. Sceny przytaczać nie chcę, bo spojlery, ale z drugiej strony coś powiedzieć trzeba. Może to, to, że w tej książce pojawia się rażąca ilość wulgaryzmów w losowych sytuacjach, tak jak przytoczona wyżej. Bez nawet większego usprawiedliwienia, tylko "Coś mi się nie spodobało to se przeklnę, a co! Będę taki dorosły!" Takie trochę dzisiejsze dzieciaki.

Oj. Pierwszy miał być "Czarnoksiężnik". Oł. :/ Ale stoi na półce i grzecznie czeka. I będzie niedługo, także proszę jeszcze o odrobinę cierpliwości. ;)

Komentarze

Zobacz też

Powiew lat dziewięćdziesiątych, czyli rąbanka z morałem ~ Recenzja by Kage - Sama

Dlaczego nie mam autorytetów?

Szacunek - słowo tabu

Top 20 seriali ~ ranking Kage

in memoriam

Ideologia LGBT

Historie z życia wzięte part 2

Alee... Ale wolność słowa!

Jak podawać heroinę - "Xena Wojownicza Księżniczka: Sezon 2"

Córka Czarownic