Jak podawać heroinę - "Xena Wojownicza Księżniczka: Sezon 2"

A oto dalszy ciąg przygód Xeny i Gabrielle w recenzji Kage - Sama.

"Jak podawać heroinę
-
"Xena Wojownicza Księżniczka: Sezon 2"


Zachęcona epickością i epickością, a nade wszystko epickością sezonu pierwszego przygód największej heroiny ever bez wahania sięgnęłam po serię drugą w nadziei na jeszcze większą dawkę walki ze złem wszelakim i prawami fizyki. Jaki był tego wynik? Cóż, opinia ma jest ambiwalentna, a żeby wyjaśnić dlaczego będę musiała odwołać się do argumentów zahaczających o spoilery, które po prostu zaznaczę.
Zacznijmy od strony wizualnej. Tandetne dekoracje pozostały tandetnymi dekoracjami, walki wszystkich przeciw wszystkim nadal mają swój naiwny urok, Ares i Hades pozostają przystojnymi ciachami w pancerzach, podczas gdy Bachus, bóg wina i zabawy, zostaje przedstawiony jako diabelski diabeł otoczony "Bachantkami", a dokładniej lesbowampirzycami... Tak, tu zmiany nie ma, choć z ręką na sercu przyznaję, że jak na tamte czasy, to wielki, całkowicie komputerowy, wodny Posejdon wyszedł dość przyzwoicie (oprócz głosu, niestety). Tak więc tu "Xena..." pozostaje zmian. I dobrze, przyzwyczajenie nie pozwoliłoby zaakceptować efektów specjalnych rodem ze współczesnych produkcji.
W recenzji sezonu pierwszego narzekałam na brak postaci drugoplanowych. Ten deficyt nie był do końca zgodny z prawdą, niektóre persony przewijały się nawet w dwóch różnych odcinkach. Jednakże seria druga zdecydowanie mocniej obfituje w poboczne charaktery.
Na pierwszy ogień niech pójdzie ktoś, kogo najłatwiej mi nie znosić, bowiem od czasów Bolina z "Legendy Korry" szczerze nienawidzę postaci dodanych na siłę, dla komizmu polegającego na ciapowatości i głupkowatości tychże dodanych. Joxer, zwany przez siebie Wspaniałym, potomek wodzów, który nie umie trzymać miecza, tchórz i głupek zakochany w Gabrielle (syczałam w ekran ilekroć okazywał to "uczucie"). Nie znosiłam go już gdy pojawił się w sezonie pierwszym, kiedy to, paradoksalnie, w historię włączyła się najlepsza postać drugoplanowa, a właściwie nawet i pierwszo.
Callisto, bo o niej mowa, zgodnie z moimi przewidywaniami wróciła, jeszcze bardziej niezrównoważona, niż zwykle. Jak dla mnie jest ona antagonistą idealnym, bo:
a) wyglądem przypomina Szóstkę z Battlestar Galactica
b) charakterem przypomina Vaasa Montenegro z FarCry 3
c) [SPOILER] staje się, kurde, nieśmiertelna! [KONIEC SPOILERA]
Czy istnieje lepsze połączenie? Przypuszczam, że wątpię. Do tego mało pozytywne wrażenie (żądza mordu), jakie wywołuje w skądinąd pacyfistycznej Gabrielle... No jak tu jej nie lubić? Wprawdzie jej rola w sezonie drugim urwała się w bardzo nieoczekiwany w sensie pozytywnym sposób, ale ufam, że twórcy nie pozbawili się tak dobrego materiału na antagonistkę.
Coby zrównoważyć opinie wspomnę o ukochanym przeze mnie bohaterze pobocznym pozytywnym, czyli niezrównanym w humorze Salmoneusie, kupcu z manią zarobku, ale zdolnym do okazania serca. Pojawił się w drugiej serii, pojawił. Niestety jedynym odcinkiem z jego udziałem jaki zapamiętałam był najdenniejszy - "Here she comes - miss Amphipolis".
Zresztą sezon drugi największy problem ma właśnie z poziomem, a raczej balansowaniem pomiędzy genialnością, a totalnym chłamem. Wstęp, czyli pierwsze dwa epizody nie powalają, ale i tak są dobre w porównaniu z odcinkami 4 i 5. Rozumiem obecność gigantów, ale Goliat i Dawid? Naprawdę? Potem następuje "Return of Callisto", czyli 40 minut wzdychania nad geniuszem, następnie zaś odcinek " Warrior... Princess... Tramp", który miał być godnym następcą przezabawnego "Warrior... Princess", a w praktyce okazał się nudny jak flaki z olejem. Złe wrażenie zmył świetny "Intimate Stranger", lecz tylko po to, by zostać pogrążonym pod nawałem szamba w postaci przeróbki Bożego Narodzenia, konkursu piękności, clipshow przeniesionego w XX wiek, pomagania Aresowi cholerawieczemu i innych takich... Mało brakowało, bym przestała oglądać... A wtedy nastąpiła Trylogia.
Tak nazwałam odcinki 12-14, odpowiednio "Destiny", "The quest" i "A necessary evil". Zawierają one wszystko, co kocham w Xenie, mianowicie:
[SPOILER]
- historię Xeny sprzed 10 lat ( w której występuje Juliusz Cezar. Bo to uniwersum byłoby bez niego puste) i wyjaśnienie jak skończyła po stronie zła, a także skąd zna pinch, swoją popisową technikę,
- ukrzyżowanie Xeny (słabe, ale zawsze),
- śmierć Xeny i rozterki Gabrielle z tej okazji (w oczy aż się pchało porównanie do "Is there a doctor in the house?", ale Renee O'Connor niestety nawet w połowie nie oddała kunsztu koleżanki),
- romantyczny pocałunek Xeny i Gabrielle (ocenzurowany postacią króla złodziei, ale nie da się zaprzeczyć, że miał miejsce),
- wskrzeszenie Xeny,
- kolejny powrót Callisto i jej przemianę w boginię (choć długo se nie poużywała).
[KONIEC SPOILERA]
Na Trylogii roniłam łezki, na Trylogii zaciskałam pięści z niecierpliwości i ciekawości, na Trylogii cieszyłam się, że nie rzuciłam tej serii.
Tuż po niej zaś nadszedł czas na odcinek najwyżej oceniony pod względem komediowym. "A day in the life" sprowokował u mnie pytanie jakim cudem dwie tak różne bohaterki ze sobą wytrzymują, skoro kłócą się właściwie cały czas. Prowokował też śmiech. Dużo, dużo szczerego śmiechu.
Potem już wszystkie epizody trzymały znośny poziom, choć wybił się jeszcze perfekcyjny jak dla mnie "The price" pokazujący, że w trudnych sytuacjach, gdy chce się chronić bliskich, każdy może się zmienić w potwora. Gdyby to "The price" był ostatnim odcinkiem sezonu moja ocena byłaby zdecydowanie wyższa. Ba, wystarczyłby nawet niezgorszy "Lost mariner"! No ale nie, musieli pojechać z dzieckiem Erosa bawiącym się zabawką tatusia...
Co do zaś Erosa, a raczej jego żywiołu zwanego miłością... Ech, jak wspominałam wcześniej Xenę i Gabrielle łączy nieco skomplikowana relacja. Wprawdzie dzięki Callisto zniknęła największa przeszkoda pomiędzy nimi (o kim mowa musicie dowiedzieć się sami), do tego wątki z Trylogii... Oczywiście, na upartego można mówić, że to przyjaźń. Fandom wie swoje.
Podsumowując: kolejne 22 odcinki wypełnione gromkim okrzykiem "ajajajajajajaj!!!" i rzucaniem chakramem, a w przypływie kreatywności patelnią, nie ujmują nic sezonowi pierwszemu. Fakt, są epizody, które lepiej po prostu pominąć i o nich nie wiedzieć, ale inne... Trylogia, "A day in the life" i "The price" napełniają mocą i chęcią, dlatego po szybkim rzuceniu
7,5/10
lecę oglądać dalej. Ajajajajajajaj!!!!"

To piszała ja
Kage-Sama

Komentarze

  1. 7,5/10? Dlaczego nie 7,8? Mógłbym się pośmiać, a tak to... Cholerne 0,3.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Witaj! Zapraszam do komentowania ;)

Zobacz też

Powiew lat dziewięćdziesiątych, czyli rąbanka z morałem ~ Recenzja by Kage - Sama

Dlaczego nie mam autorytetów?

Szacunek - słowo tabu

Top 20 seriali ~ ranking Kage

in memoriam

Ideologia LGBT

Historie z życia wzięte part 2

Alee... Ale wolność słowa!

Córka Czarownic